piątek, 13 lutego 2015

Bida z nędzą czyli szara egzystencja według Jarmuscha

Stranger than Paradise / Inaczej niż w raju (1984)


O czym to jest film? Dwójka amerykańskich młodzieńców wraz z koleżanką z Europy snują się po Ameryce przez cały seans bez celu i bez sensu. Koniec streszczenia. To cały film. Właściwie na tym można by poprzestać. Nuda, nic się nie dzieje jak to mówili w "Rejsie" o polskich filmach. A teraz z kolei nuda w amerykańskim filmie. Tylko przez tę nudę przez ten pozorny stan określany jako "nic się nie dzieje" Jarmusch mówi nam bardzo dużo. 

"You know, it's funny... you come to someplace new... and everything looks just the same."

To film o tym że gdziekolwiek byśmy się nie ruszyli zabieramy tam siebie. Ostatnio przeczytałem takie zdanie u Neila Gaimana: "Ludzie wierzą, że będą szczęśliwi, jeśli przeprowadzą się w jakieś inne miejsce, lecz przekonują się, że to tak nie działa. Gdziekolwiek się udasz, zabierasz tam siebie." O tym też między innymi opowiada nam Jim Jarmusch swoim filmem. Gonimy za marzeniami, myśląc że gdzieś tam będzie nam lepiej... ale to wszystko chyba jest w naszej głowie. Bohaterowie filmu mają nadzieję na swoje El Dorado ale nie mogą go odnaleźć. Mityczna Floryda przestała być już krainą marzeń. To samo tyczy się całej Ameryki. Ten film odczarowuje nam mit amerykańskiego snu. Kuzynka Eva przyjezdna z Europy Wschodniej przekonuję się na własnej skórze że Ameryka funkcjonująca w naszej świadomości jako kolorowy kraj gdzie wszystko się udaje to fałsz. Jest zupełnie inaczej niż w raju. Szara rzeczywistość jak wszędzie. Notabene nie widziałem chyba drugiego filmu gdzie pozostawienie go czarno-białym byłoby tak uzasadnione i tak współgrało z opowiadaną historią. Młodzi ludzie błąkają się bez perspektyw w tej szarości, a nad całością unosi się jakiś taki ponury egzystencjalizm Camusa czy Sartre'a. Jednostka jest skazana na wolność i nie potrafi się w tej wolności odnaleźć. Bezsens i beznadzieja egzystencji, oto co zostało. 

-I'm going to Cleveland in about a week.
-Cleveland, beautiful city. It's got a big, beautiful lake. You will love it there.
-Have you been there?
-No, no.

W filmie Jarmuscha grają naturszczycy. Nie żadni znani aktorzy i to jest kolejną jego siłą. Sceny są naturalne i takie z życia. Wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza scena picia piwa. Dwóch kolegów po prostu siedzi i w ciszy pije piwo. Nie mają sobie nic do powiedzenia. Tylko to siorbanie piwa... Niby nic, a jednak takie życiowe... Stranger than Paradise to film nie tylko o Ameryce, to przypowieść uniwersalna, stojąca w opozycji do efektownego opowiadania i obrazowania typowego dla Hollywoodu. Sztandarowy przykład kina niezależnego. Realizm, może nawet naturalizm. Warto obejrzeć i wyciągnąć z niego własne refleksje, choć nie jest to typ kina z którego czerpie się przyjemność. Jak mówiłem, film jest naprawdę nudny i się ciągnie, ale jest tak dlatego że życie właśnie takie czasami jest. Bardzo prawdziwy film, pokazujący rzeczywistość taką jaka ona jest, bez kolorowania i upiększania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz